czwartek, 6 czerwca 2013

Totalna porażka...

Krótko i na temat. Od czwartku do niedzieli byłem na wyjeździe na terenach polsko-czeskich. W czwartek biegałem klasyk w czeskiej miejscowości- Nachod. Trening organizowany był przez trenera kadry Polski. Jeśli chodzi o ten bieg to jestem nie zadowolony. Od tego biegu było tylko gorzej. O ile sam bieg nie był jakiś tragiczny, poza błędem na 1pkt 2' to ogólnie było dobrze. Straciłem jednak z 6' na szukaniu lampionów wraz z puszkami bo niestety większość z nich leżała na ziemi i ciężko było je dostrzec, nawet jeśli stało się w dobrym miejscu w terenie. Zakończyłem bieg szczerze mówiąc nawet nie wiem na którym miejscu. Ja biegałem 63' a pierwsi latali jakieś 55' więc sromotny wpierd**l.
Kolejny dzień- piątek, kolejny dzień eliminacji. Tym razem middle w miejscowości Ostas. Teren był wyśmienity, ogrom skał co niosło za sobą bardzo ciężki technicznie teren. Byłem bardzo zadowolony, że mogłem tam pobiegać. Sam bieg był słabiutki, popełniłem bardzo dużo błędu. Nawet nie chce mi się wyliczać publicznie ile, ale na prawdę bardzo dużo. Po tym biegu rozbiłem się psychicznie już totalnie bo nie dość, że głowa nie pracowała to zaczął boleć mnie bardzo achilles i to dawało mi się ostro we znaki. Bieg ukończyłem z odległym czasem 48' przegrywając z pierwszym Rzeniem(pozdro! )12'. Zapomniałem jeszcze dodać, że troszkę przykry jest fakt, iż podczas Klubowych Mistrzostw Polski w Gdyni część osób z kadry A biegała na dwóch powyższych mapach kiedy byli na zgrupowaniu, a na middlu chłopaki mieli podobny przebieg bodajże(choć nie wiem czy to prawda). To tak napominając w eliminacjach do JWOC'a.
Po południu biegałem sprint w Głuchołazach, pierwszy etap pucharu polsko-czeskiego. Postanowiłem, że to będzie ostatnio bieg do MP jaki pójdę dosyć mocno. Tak więc zrobiłem, ale oczywiście znowu nie utrzymałem odpowiedniej koncentracji i popełniłem kilka głupich błędów.. zresztą wszystko widać na mapkach, które zamieszczam. Zająłem 3miejsce, ale tylko dlatego, ponieważ najzwyczajniej w świecie miałem 3 osoby w kategorii, które po prostu mają kontakt z mapą na co dzień. Po tym biegu postanowiłem bardzo dogłębnie zastanowić się nad tym co robię źle, a czego w ogóle nie robię... Chciałem za wszelką cenę wyciągnąć wnioski tych moich wszystkich głupot, które narobiłem przez te kilka startów.
Kolejny dzień to klasyk w Mikulovicach. W planach zrobić sobie długie wybieganie, starając się nie robić błędów. O ile na początku udało się tego nie robić, to potem kilka się wkradło. Porównując jednak do wcześniejszych startów już było znacznie lepiej, tak jakby się coś ruszyło. Fakt przegrałem z Guciem 12', ale zważając na to że biegłem na HR 153/158 to całkiem nieźle.
Kolejny dzień to znowu Mikulovice i middle. Kolejny raz postanowiłem pobiec treningowo i unikać błędów, konsekwentnie realizować swoje warianty. Ruszyłem bardzo spokojnie i do końca udało się utrzymać koncentrację i może urwałbym, jeśli chodzi o same błędy 40". Biegłem na HR 164/167 także takie BC1/BC2, ale mimo mojego zdziwienia skończyłem na drugim miejscu przegrywając ze Szmulem tylko 8". Tak jakby się coś we mnie obudziło, no ale zobaczymy jak to będzie wszystko wyglądało na MP. Szczerze mówiąc nie czuję się jakoś super psychicznie, a tym bardziej fizycznie. W szczególności, że ból achillesa porządnie daje mi się we znaki i totalnie nie wiem na ile mnie stać. Wydaje mi się jednak, że nie na wiele po kilku dniach przerwy.
PS. Dobrze, że przynajmniej w Zamościu będzie sprawiedliwie.
Do zobaczyska na MP!





środa, 22 maja 2013

Double!


W ubiegły weekend miałem okazje wystartować jak co roku w maju na I rundzie Klubowych Mistrzostw Polski. Tym razem były one rozgrywane w Gdańsku.
Na miejsce noclegu dojechałem w piątek późnym wieczorem, ponieważ po południu w Warszawie musiałem napisać maturę i w związku z tym nie wystartowałem na sztafetach.
Na sobotę zaplanowany był start w klasyku. Do pokonania miałem 9km i sporo metrów przewyższenia. Przed samym startem znów miałem problemy z moim chipem, więc od razu pobiegłem do centrum wypożyczyć sobie „czerwoniaka”. Plan na bieg był taki jak zawsze, podejść na dużym luzie i starać się nie robić błędów.
Na 1pkt ruszyłem dosyć wolno aby wczytać się spokojnie w mapę,.2pkt lekkie wachnięcie bo zmyliła mnie wcześniejsza droga, której nie było na mapie-20'' błędu. 3,4,5,6 czysto. 7Pkt zdecydowany błąd kierunkowy- 1' błędu. 8 pkt też duża strata choć w sumie tam biegłem po prostu trochę wolniej żeby wróciło skupienie. 9,10,11 czysto. 12Pkt kolejny błąd kierunkowy- 1' błędu. Potem do końca już czysto. W sumie wyszło mi około 3' błędu. Jak na mnie to nie jakoś bardzo dużo, w szczególności, że koledzy z kategorii też robią błędy i tym samym wygrałem ten bieg z czasem 63'. Fizycznie czułem się całkiem nieźle, ale do ideału to jeszcze bardzo duuuużo mi brakuje.

Kolejnego dnia biegaliśmy sprint. Tym razem traska 3,1km(na garminie 4,3km).Tak jak już wcześniej wspomniałem biegałem na wolnym chipie i tu już na starcie wiedziałem że będę stratny te 15''-20''. Jeśli chodzi o sam bieg to noga całkiem pracowała. Na 1pkt błąd wariantowy, zresztą jak każdy z kategorii-15'' błędu. 2 pkt również wariant i 10'' błędu.. Od tamtego momentu szło mi już całkiem nieźle, nie robiłem już praktycznie żadnych błędów, jedyne na czym traciłem to SI. Ten bieg również wygrałem, co prawda zaledwie 3'', ale zawsze coś.
Jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się zwyciężyć dwa razy pod rząd na KMP co bardzo mnie cieszy. Tym bardziej jestem zadowolony, że zaczynam coraz to równiej biegać, łącząc to doskonale z eliminowanie tych większych błędów. Teraz pozostaje wyeliminować tylko te mniejsze i będzie elegancko :)
Od razu po zawodach na drugi dzień udałem się na ostatnią maturkę i tym samym zacząłem najdłuższe wakacje w swoim życiu podczas których chce trochę bardziej skupić się na treningach i doprowadzić się do jako takiej formy na MP. Fakt, za wysoka to ona teraz nie jest, ale może uda się jeszcze coś poprawić.

sobota, 11 maja 2013

Do porzygu??? Dla mnie to zdecydowanie za mało!!!

Najdłuższe wakacje za pasem, więc postanowiłem na dobre odświeżyć mojego blogaska.
Zacznijmy może od tego co działo się u mnie przez ostatnie kilka miesięcy w dużym skrócie. W tym roku całe szczęście obeszło się bez żadnego urazu i kontuzji, więc całą zimę mogłem przepracować bardzo solidnie.
Jeśli chodzi natomiast o starty w tym sezonie to zacząłem od Hana Orienteering Festiwal w Czechach, potem Puchar Borów Dolnośląskich, Grand Prix Mazowsza, kończąc jak na razie na Baltic Cup.
Jeśli chodzi o start w Czechach to miałem duży problem, ponieważ biegałem bez kolcy i musiałem bardzo uważać żeby nie zrobić sobie krzywdy. Mimo wszystko tragedii nie było i na masówce udało mi się stracić do Jacka Morawskiego niespełna 25''.
Puchar Borów Dolnośląskich to zawody, które moim zdaniem są super zorganizowane rokrocznie. Pan Darek Pachnik dokłada wszelkich starań i podchodzi do każdego uczestnika indywidualnie co jest bardzo pozytywne. Zawody te wygrałem z kilkunastu sekundową przewagą nad Tomkiem Jurczykiem, i właśnie od tamtego startu zaczęło się dziać u mnie wiele dobrego. Nogi zaczęły pracować jak jeszcze nigdy, no i głowa nadążała co nigdy mi się nie zdarzało.
Na GPM zgłosiłem się do M21E żeby sprawdzić się ze starszymi kolegami i na jakim poziomie jestem w stosunku do nich. Pierwszego dnia na middlu wykręciłem 3czas przegrywając nieco ponad 1' z Jackiem Morawskim. Na klasyku WRE byłem znowu trzeci przegrywając tym razem ponad 13' z Rosjaninem Dimitrem Nakonechnym. Handicap był dla mnie dosyć dobry od samego początku bo goniłem Hewiego na minutkę co było dla mnie komfortowe. Spotkałem się z Maćkiem(pozdro!) już na 1 pkt, gdzie zarąbaliśmy konkretnie, 2 i 3 pkt też niepewnie, ale potem jak się rozkręciliśmy było już elegancko. Skończyłem na 3 miejscu w elicie co bardzo mnie ucieszyło.
Baltic Cup również był dla mnie sprawdzianem w elicie. Na middlu przegrałem aż 6' z Rychem, tego dnia mój chip w ogóle nie działał i zanim organizatorzy znaleźli mi chipa zastępczego mój start już poszedł, a ja potem chcąc nadganiać zrobiłem jeden bardzo duży błąd bo aż na 5'!!! Klasyk już bardzo dobrze szedł od samego początku, przegrałem tylko 1' z Maćkiem Jasińkim, zajmując 5miejsce. Ostatni etap też był dla mnie bardzo pozytywny. Mimo tego że minąłem 100metrowy przebieg po linii przebiegu na następny pkt to wykręciłem 3czas przegrywając lekko ponad 1' z Jasiną.


Wczoraj natomiast biegałem cross eliminacyjny do JWOC'a w Falenicy. Limit wynosi 40' co moim zdaniem nie jest jakimś wygórowanym czasem. Przyjechałem na ten bieg prosto z matury na którą komisja nie pozwoliła mi wnieść wody i przy 30st upale nie piłem prawie 2h. Wychodząc na rozgrzewkę czułem już, że jestem jakiś otumaniony i coś jest nie tak. Nie pozostało mi nic innego tylko stanąć na kresce i pobiec. Pierwsza pętla: już byłem bardzo zmęczony, zrobiłem ją w 12'10'' i czułem że momentami na biegu tracę świadomość, niestety nie mogłem się zatrzymać bo wtedy JWOC poszedłby w niepamięć. Druga pętla: na początku jeszcze dosyć okej, ale jak ją kończyłem to momentami miałem ciemno przed oczami i nawet nie pamiętam jak wbiegałem na trzecią pętlę, już nie mówiąc o kontrolowaniu czasu.. Na początku ostatniej pętli dogonili mnie młodsi koledzy: Krzysiek Rzeńca i Wiśnia nad którymi miałem jakieś 200metrów przewagi. To był dla mnie sygnał, że dzieje się ze mną bardzo źle. Z metra na metr traciłem równowagę i czucie w nogach. Podczas gdy do końca biegu zostało jeszcze trzy podbiegi a do spełnienia limitu miałem aż 6', przed tym pierwszym pierwszy raz się wywróciłem nie widząc już kompletnie na oczy, następnie wstałem przebiegłem jeszcze kilka metrów i padłem bezpowrotnie na ziemię. Od tamtego momentu już nie wiele pamiętam. Wiem że po kilku minutach ocknąłem się i Pan Darek Żebrowski i Papi znieśli mnie z trasy bo sam nie byłem w stanie stać na nogach. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem takiej sytuacji, ale powód jest jeden-odwodnienie. Dziś już czuję się znacznie lepiej i w południe czeka mnie sprint, pierwszy dla mnie bieg eliminacyjny do JWOC'a. Całe szczęście w niedzielę podchodzę do crossu w Falenicy raz jeszcze i nie mając w planach biec na 36/37' po prostu będę chciał go zaliczyć bo czuję jeszcze spore osłabienie organizmu, a nie chciałbym przedobrzyć.
Wszystkim, którzy się mną wczoraj zajęli, gdy potrzebowałem pomocy bardzo serdecznie dziękuję. Nie wiem co by było gdybym został tam samemu sobie... Całe szczęście dobrze się wszystko skończyło i dalej mogę napierdzielać :) Przykry jest fakt jednak, że trener kadry, który w zasadzie jest opiekunem, a zarazem organizatorem danego crossu nie przyszedł po tym wszystkim i nawet nie zapytał jak się czuję. No, ale trudno widocznie nie jest to dane zawodnikowi z marnej kadry B, do której trafił tylko dlatego, że zdobył jakieś tam 4medale na MP w zeszłym sezonie...
Jak więc widzicie dla mnie do porzygu do za mało!! :D